Partner wyprawy

Partner wyprawy
Partner wyprawy.

Wstęp

Witam na stronie.

Blog poświęcony jest organizacji i mam nadzieję realizacji przejścia z Bieszczadów do Karkonoszy.

Biegiem, marszem i pełzaniem czyli tylko na własnych nogach około 750 km w 14 dni.

Pamięci Maji.


środa, 25 czerwca 2014

Dzień po dniu

31 maja

Po sobotniej pracy żona z córką odwiozły mnie na autobus do Wrocławia. Po drodze jeszcze drobne zakupy w Decathlonie i na dworzec autobusowy. Bilet do Sanoka kupiłem przez internet za 35 zł. (zwykła cena to 105 zł.) 22:00 odjazd a o 6:00 w Sanoku.

01 czerwca

7:00 autobus do Ustrzyk Górnych i o 9:20 byłem na linii startu. Lekka mżawka starała ostudzić się mój zapał i kiedy okazało się to nie skuteczne zaczęło zwyczajnie padać. Ale ja byłem pełen mocy i dopiero wilgoć w butach zatrzymała mnie na smarowanie sudokremem. Przede mną długa droga i sprawne stopy miały wielkie znaczenie. Zaczęło się obiecująco bo z każdym drogowskazem miałem coraz więcej nadrobionego czasu. Pielęgnacja stup co 3-4 godziny bo choć deszcz przestał padać trawy już namokły. Celem tego dnia było schronisko Łupkowe. Troszkę biegiem troszkę marszem i do schroniska dotarłem tuż przed północą. Już dzień wcześniej uprzedziłem gospodarza, że będę późno. Było tam wszystko co w opisie na stronie internetowej, tylko kto to czyta? Ja tylko zerknąłem na profesjonalnie zrobioną witrynę by znaleźć kontakt i jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że nie ma tu prysznica, prądu i posiłków. Za to było to co konieczne – materac na podłodze. Za to gospodarz to bardzo miły człowiek co kocha podróże i życie w zgodzie z naturą.

02 czerwca

Rano okazało się, że obie pary butów są nadal mokre, a toaleta w nadwornym wychodku. Na śniadanie gospodarz podzielił się ze mną swoim jedzeniem. Nie cierpię kaszy gryczanej ale ta była wyjątkowo dobra. Telefon udało się troszkę podładować z powerbank-a. Musiałem teraz wrócić do czerwonego szlaku, który w tej części trasy wiódł wzdłuż granicy. Na mapie najlepiej nadawał się do tego trakt niebieski i szybko okazało się, że dziś będzie jeszcze bardziej mokro. Wędrówka niebieskim wymagała większej koncentracji niż czerwonym ze względu na brak wyraźnej ścieżki, podmokłe tereny i liczne zakręty. Kiedy dotarłem do czerwonego poczułem się pewniej. Teraz prócz znaków na drzewach trasę wyznaczały słupki graniczne rozmieszczone co kilkadziesiąt metrów. Dziś dotrzeć miałem do Barwinka gdzie czekał zarezerwowany nocleg. Już przed południem zrezygnowałem z używania Endomondo i wyłączyłem całkowicie telefon, żeby oszczędzić baterię na wyższe konieczności. Około 21:00 byłem na przełęczy Dukielskiej z kąt drogą asfaltową trafiłem do Barwinka. „Agroturystyka U Marty” przyjęła mnie pysznym gorącym żurkiem. Dzisiaj miałem ciepły prysznic i pokój z zasilaniem 230V!! Na zakupy było zbyt późno a sklep nazajutrz miał być otwarty dopiero o 8:00. Nie pasowało to do moich założeń wczesnego wymarszu.

03 czerwca

Niestety butów nie udało się wysuszyć. Po zaopatrzeniu się w wodę, baterie do czołówki i żywność, mogłem ruszyć w dalszą drogę. Tym razem celem była Agroturystyka Pod Grzybkiem w Wysowej Zdrój. Znów nie mogłem liczyć na mniej wody w butach. W Orzennej mogłem zrobić zakupy i zamienić wodę z niemrawych strumyków na taką bez farfocli. Piękna miejscowość z górami dookoła. Uwagę zwróciła nieruchomość do sprzedania. Chyba jakiś obiekt wojskowy, który nadawałby się na pensjonat. Odkryłem niszę bo nikt w tej wsi nie oferował noclegów!! :-) Dalej jak wcześniej, były góry lasy łąki. Pod koniec dnia trochę pobłądziłem i byłem na wyczerpaniu. Trzeba było włączyć czołówkę by dotrzeć do miejsca noclegu. I tym razem mogłem liczyć na ciepły posiłek, łazienkę i prąd. Dostałem zupę . Myślałem, że to wszystko bo było tego dużo i kiedy pożarłem prawie całą wazę gospodyni przyniosła drugie danie. Nie dałem mu rady . Spakowałem kotleta i ziemniaki w woreczek i już miałem posiłek na następny dzień. Oj, jak on później smakował.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

04 czerwca.

Tym razem wstałem o 07:00 i by godzinę później kontynuować powrót do domu. Jakoś wolniej zmieniały się cyfry na słupkach granicznych. Niedobrze bo czekała mnie osiemnastogodzinna trasa. Planując przejście spodziewałem się pokonać w jakieś 13-14 godzin. Troszkę się zdziwiłem jak potrafią spowolnić marsz powalone drzewa. Trafiałem na miejsca gdzie około 50 metrów szlaku to kilkadziesiąt drzew powalonych. Nie dało się tego obejść bo wiatrołomy były wszędzie. Tępo pokonywanych kilometrów niepokojąco bardzo spadło i już w Krynicy Zdrój wiedziałem, że będzie ciężko dotrzeć do zaplanowanego miejsca noclegu -schroniska Przechyba. Ten dzień szybko zabierał siły i chęci. Z Krynicy poszedłem dobrym kolorem szlaku ale w złym kierunku a po dwóch godzinach okazało się, że nie mam mapy do tego odcinka trasy. Nie byłoby problemu gdyby ścieżki były wyraźniejsze. Kiedy złapałem zasięg internetu ściągnąłem brakującą mapę ale zaczęło już zmierzchać. Około godz. 21 było pewne, że nie dotrę do Przechyby. Żonie udało się skontaktować ze schroniskiem „Na Hali Łabowej”gdzie mogłem liczyć na nocleg. Nocne wędrówki szlakiem usłanym drzewami spowolnił tempo prawie do zera. Mimo czołówki wśród konarów nie widać było ani zarysu ścieżki ani znaków. Do kompletu dopadła mnie mgła. Funkcja nawigacji do aplikacji KaMapPro działała idealnie i pozwalała podczas przełajów trzymać się właściwego kierunku. O godz. 23 byłem przed drzwiami schroniska, na których wypisana była prośba o umycie butów przed wejściem. Nie wiem czemu po prostu nie zostawiłem na zewnątrz tylko poszedłem je myć. Teraz było pewne, że nie wyschną do rana. Boso z czyściutkimi butami w ręku wszedłem do budynku gdzie przywitał mnie gospodarz. Niestety o godz. 22 wyłączają tu prąd więc mój mocno wyczerpany telefon musiał poczekać do rana na posiłek. Ja miałem lepiej. Zjadłem 2 bułki z pasztetem i snickersa popijając wodą.

v

v

05 czerwca.

Rano podczas śniadania nakarmiłem trochę telefon. Gospodarz schroniska to bardzo miły i rozmowny człowiek. Pogadaliśmy o mojej trasie i o zeszłorocznym rekordzie GSB, (Główny Szlak Beskidzki) który Maciej Więcek pokonał w 116 godzin !!! Kiedy zobaczyłem za oknem słońce szybko wyniosłem buty na słoneczną suszarkę. Ale czas naglił i trzeba było się zbierać. Po dziewiątej udało się wejść na szlak. Dopiero koło południa przybyłem do schr. Przechyba gdzie miałem dziś się budzić. Jeszcze tliła się nadzieja na nadrobienie czasu ale niestety szlak był bezlitosny i pilnował żebym nie pokonywał go szybciej niż napisane. To co pod górę nadrabiałem później zabierały różne przeszkody i postoje. Z to widoki były przepiękne. W bazie namiotowej „Lubań” miałem dosyć! Niestety musiałem dojść do Stacji Turystycznej Studzionki gdzie Elizie udało się załatwić nocleg dla nocnego marka. O drugiej w nocy przyjął mnie Pan Chrobak. Kładłem się spać załamany myślą, że rano nie będę w stanie się ruszać.

.

.

.

.

.

.

.

06 czerwca.

Poranne śniadanie wyglądało i smakowało królewsko. Potrawy zajmowały cały wielki stół i były tylko dla mnie. Zdziwiłem się ile potrafię zjeść. Za wszystko (nocleg i jedzenie) zapłaciłem 42 złote. Dzisiaj potrzebna była zmiana planu dalszej wędrówki bo nie widziałem szansy na nocleg w Stryszawie. Może gdybym wyszedł o świcie. Ale dopiero rano mogłem zrobić pranie i po wczorajszym wyczerpującym dniu nie chciałem ruszyć bez śniadania przez co mogłem zacząć marsz dopiero o godz. 8:30. Znów na miejscu wczorajszego celu podróży byłem w południe. Schronisko "Na Maciejowej" było mniejsze niż sobie wyobrażałem. Piękne widoki z zapach z kuchni zatrzymały tu nie tylko mnie na obiad. Postanowiłem nocować w Wysokiej, ale w jedynym hotelu jaki znalazła żona nie było miejsc. Na szczęście pan z hotelu pochylił się nad mym losem i skierował do ośrodka jazdy konnej BÓR w Toporzysku. Początkowo błotnisty później asfaltowy szlak zmienił się bym mógł teraz wędrować przepięknym grzbietem, który otaczały zewsząd góry. Zachodzące słońce przeciskało się przez rzęsy marszcząc powieki. W tym miejscu z każdym oddechem czułem prawdziwe lato. Zmęczenie zmusiło mnie do śpiewu. Początkowe nucenie zamieniłem w swobodny śpiew. Pomagało. Śpiew to przedostatnie stadium reakcji na zmęczenie, następne to przeklinanie. Przeklinanie drzew, kamieni, much i tego kto wymyślił tą całą podróż. Tym razem się obeszło bo w oddali zobaczyłem cel. Biegnąc drogą asfaltową śpiewałem "Do kawalerii..." i w ten sposób znalazłem się w stadninie. Dostałem tu przytulny pokoik na poddaszu i obfite jadło. Gorący prysznic, pranie i mogłem odpoczywać. Niestety znów był problem z ładowaniem telefonu bo na noc wyłączyli prąd w gniazdach.

.

.

.

.

.

07 czerwca.

Stajenni jeszcze spali kiedy opuszczałem wypełnioną zapachem koni dolinę. Dzisiejszy dzień zapowiadał się mocno asfaltowy. Telefon udało się naładować dopiero w schronisku Na Hali Krupowej. W tym schronisku zaskoczyła mnie i innych obsługa turysty. Byłem głodny i kiedy po trzeciej prośbie o posiłek panie powiedziały "za chwilę!" chciałem wyjść. Ale jeszcze bardziej chciałem jeść- więc czekałem. W końcu przyszedł jakiś pan i usmażył jajecznicę. Też nie był w zbyt dobrym humorze bo następnemu turyście nieźle się dostało za niecierpliwość. Do Zawoji schodziło się przyjemnie. Kiedy siedząc na skraju Zawojskiej drogi studiowałem mapę dopadło mnie dwóch pijaczków. Mieli do mnie za wiele pytań więc udając, że kogoś znajomego zobaczyłem zwinąłem się. Od tego miejsca większość szlaku prowadziła asfaltem. Stopy zaczęły się buntować i nie pomagały różne konfiguracje obuwia. W końcu z Krzeszowa (jeszcze nie tego naszego) wszedłem na leśny trakt, który miał ukoić ból stóp ale widać na to było za późno. Bolało na tle, że znów trzeba było śpiewać. Nie pomogło. Pod koniec trasy zatrzymywałem się co pół godziny żeby pomasować obolałe stopy. Zaczął się też czas przeklinania. Ale dojść do schroniska musiałem i udało się około godz. 21. Niestety w schronisku "Na Szczycie Potrójnej" posiłków nie dostaniesz. Na dole wielki salon z kominkiem, kuchnią do samoobsługi i łazienka. Na górze kilka dużych pokoi wypełnionych materacami jeden przy drugim. Kąpiel i pranie w chłodnej wodzie były jakoś mało relaksujące. Dzisiaj studencka impreza urodzinowa. Dostałem zaproszenie na ciasto, które było przepyszne. Wymieniłem parę zdań z młodzieżą ale, że nie piłem z nimi, po paru kolejkach jakoś przestałem tam pasować. Była też gitara, która kusiła mnie strunami ale opanowałem chęci i poszedłem spać. W nocy kilka razy zbudziły mnie imprezowe okrzyki ale dało się wyspać.

08 czerwca

Dzięki wczesnej pobudce z Potrójnej wyszedłem o 6 rano. Zmieniłem trasę dzięki czemu mogłem zatrzymać się na obiad w schronisku "Na Magurce" Piękna pogoda zwabiła tu mnóstwo turystów i jakoś raźniej się zrobiło. Ten dzień minął szybko i jeszcze przed dziewiętnastą byłem w schronisku "Klimczok" Dobrze, że nie dzwoniłem zapytać się o nocleg bo na miejscu okazało się,że miejsc nie ma. Jednak w schroniskach PTTK zawsze mogłem liczyć na dobre serce gospodarzy. I tym razem błagalnym wzrokiem kota ze Shreka udało się pozostać na noc. Kosztowało to kogoś przeprowadzkę do innego pokoju - dziękuję. Smaczne jedzenie i przytulny pokoik z łazienką były miłym zakończeniem Beskidzkiej przygody.

09 czerwca

Od rana myślałem jak pokierować teraz wyprawą. Dzień opóźnienia spowodował, że reszta zarezerwowanych noclegów traciła ważność. Dzisiaj na noc miałem być w Krnov. Nie udało się zmienić rezerwacji. Wiele można pisać o powodach takiej decyzji ale postanowiłem przerwać przejście. W każdym razie nie była to łatwa decyzja bo powodowała utratę głównego celu wyprawy. W Skoczowie byłem w południe. Jeszcze ostatnie próby znalezienia noclegu na jutrzejszy dzień w Czechach i decyzja o zmianie trasy. W takich chwilach najbardziej brakuje towarzysza. Dzięki serwisowi epodroznik.pl znalazłem połączenie do Krnov. 2 autobusy i 2 pociągi miały dowieźć mnie na czas. I dowiozły. W pensjonacie Eva byłem około 20:00. Najdroższy nocleg wyprawy (15 euro)- nie udało mi się znaleźć nic tańszego. Ale miałem do dyspozycji 4 pokoje, łazienkę, salon z kuchnią a wszystko pięknie urządzone.

.

.

.

.

.

.

.

.

. 10 czerwca

Dzień zaczął się od biegu. Marszobiegiem raz po jednej raz po drugiej strony granicy szybko dotarłem do Mesta Albrechtice. Małe zakupy i na szlak. Większość trasy to drogi asfaltowe, na szczęście były odcinki leśne, które cieniem drzew osłaniały od palącego dziś słońca. Szlaki na czeskiej e mapie nie miały prawie nic wspólnego rzeczywistymi i nie obyło się bez błądzenia. Urokliwa wędrówka skończyła się kilkanaście kilometrów przed celem. Droga asfaltowa do Jesenik-a była długa nudna ale zdążyłem na czas.Pensjonat trochę skromniejszy niż w Krnov, ale i cena 2 razy niższa. Liczyłem na jakiś sklep w pobliżu ale okazało się, że o tej godzinie (po 18:00) pozostaje tylko jechać do centrum. Niestety autobus nie przyjechał a iść już jakoś nie miałem ochoty. W ten sposób kolacją stały się 2 snickersy zapijane staroangielską herbatą (wrzątek z cukrem). Miałem zaproszenie do skorzystania z przydomowego basenu gospodarzy ale nieestetyczny wygląd stóp jakoś mnie powstrzymał.

11 czerwca

I znowu asfalt. Nie mogłem się początkowo odnaleźć w sieci szlaków i dopiero zmiana mapy na polską pozwoliła pewnie kroczyć przed siebie. Myśl, że będę za chwilę po polskiej stronie dodawała sił. Po dziewięciu godzinach i 40 kilometrach znalazłem się w Lądku Zdrój. Pizza w restauracji, zakupy i marsz na Laski.:-) Nocleg zarezerwowany w gospodarstwie agroturystycznym "Trzy Koguty" we wsi Laski.Do Przełęczy Kłodzkiej niebieskim, ostatnie asfaltowe kilometry biegiem i na 21:00 byłem na miejscu.Gospodarze przywitali mnie uśmiechem, gorącą herbatą, i przytulnym pokoikiem. Na kolację miałem bułki z pasztetem a zaoszczędzone pół pizzy z Lądka zostawiłem na wysokoenergetyczne śniadanie.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

12 czerwca

Dzisiaj nie miałem zaplanowanej długiej trasy i mogłem pospać do 6:00. Szlak zielony, którym miałem dostać się do miejscowości Bardo okazał się cięższy niż wskazywała mapa. Wyglądało jakby ktoś dla żartu kierował turystę przez podmokłe, gęsto zarośnięte bezdroża ale szybko przestał mnie ten żart śmieszyć. Kiedy z przemokniętymi butami dotarłem do miejsca gdzie szlak prowadził przez ogrodzony teren szkółki leśnej zrozumiałem, że trzeba bardziej trzymać się azymutu niż zielonobiałych znaków.I tak dotarłem do niewielkiego miasteczka. Bardzki urok miasta przywiódł mnie do cukierni na kawę gdzie mogłem z mieszkańcami oddać się rozmowom o życiu. I Dalej w trasę. Przełęcz Srebrna gdzie miałem być za 2 godziny tak mi chodziła po głowie, że przez całą drogę wymyślałem piosenkę o niej. Kilka hotdogów w przydrożnym barze poprawiło nastrój. Teraz szedłem w kierunku Zygmuntówki. Dzień nie był bardzo wyczerpujący ale buty zużyły się pod piętą do zera. Teraz trzeba było uważać na to co pod stopą jeszcze bardziej. Próbowałem znaleźć coś do podklejenia (kawałek wykładziny lub opony) ale nic nie znalazłem. Miałem drugą parę butów ale te zbyt uciskały na achillesa. W schronisku byłem o po 19. Mogłem tu liczyć na smaczne jedzenie, miłych gospodarzy, ładny pokój i ciepłą wodę pod prysznicem. Podkleiłem podeszwy kawałkami plastra na odciski licząc, że nazajutrz wytrzymają parę godzin. Trochę prania i do spania.

.

.

.

.

.

.

.

.

13 czerwca

Z Zygmuntówki do Andrzejówki było niespełna 30 km . Góry Kamienne były miejscami zbyt kamienne dla moich nagich pięt i zmusiły mnie do zmiany butów. Mimo, że schronisko Andrzejówka jest położone w pięknym miejscu odstrasza z niego hałas pobliskich kamieniołomów. Dlatego tylko herbatka i ruszam na Krzeszów gdzie żona załatwiła nocleg w klasztorze u Sióstr Elżbietanek.Zielonym do Sokołowska a dalej czerwonym do samego Krzeszowa. Po drodze trafił się odcinek zbieżny z trasą Sudeckiej Setki, który przemierzałem przed rokiem. Najlepiej (jak dotąd) oznakowana trasa biegowa jaką poznałem. Do klasztoru dotarłem zgodnie z planem - przed 20:00. Przywitała mnie starsza zakonnica. Po rozpoznaniu, że ja to na pewno ja zaprosiła mnie do budynku. Dostałem kilkuosobowy pokój z dostępem do łazienki a po kąpieli miałem zejść na posiłek. Bardzo smacznie gotują siostrzyczki. Mój zaplanowany wcześnie rano wymarsz okazał się zbyt późno bo o 6:00 zakonnice już będą na modlitwie.Ale jakoś to dograliśmy.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

14 czerwca

Rano zjadłem przygotowane wcześniej dla mnie śniadanie i do domu. Niestety pośpiech sprawił, że poszedłem w złym kierunku. Deszcz padał coraz mocniej a ja straciłem 9 km . Zielony szlak szybko przemoczył buty a myśl o kresie wędrówki dodawał sił. Lubawka, troczę wzniesień i w końcu ukochane Karkonosze. Po drodze idąc leśną ścieżką spotkałem pięknego jelenia, który spokojnym krokiem przecinał mi drogę. Żałowałem, że nie mam w ręku aparatu. Jeleń przeszedł a za nim drugi,trzeci i czwarty a ja ciągle myśląc, że to ostatni dopiero przy siódmym uruchomiłem aparat i oczywiście nie zdążyłem zrobić zdjęcia.:-) Na przełęczy Okraj przywitanie z Elizą , herbata, zmiana butów i pełen nowych mocy ruszam do mety. W ten sposób 14 czerwca o 16:31 zakończyłem wędrówkę. Liczyłem na bardziej metafizyczne lub emocjonalne przeżycie finiszu ale było zwyczajnie.